środa, 27 kwietnia 2016

5 rzeczy których nauczy cię woda.



Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy postawiłem stopę na łodzi nie spodziewałem się, że właśnie zaczyna się jedna z największych miłości mojego życia. Zakochałem się od momentu kiedy żaglówka wyszła z pierwszego większego przechyłu i z łopotem żagla cięła taflę jeziora Mikołajskiego. Po kilku dniach było już wiadomo, że wpadłem po uszy!  Urzekła mnie przyjemność żeglowania, radość z tego jak bezładna i chaotyczna na pozór plątanina żagli, lin, bloczków i metalowych okuć nagle zaczęła nabierać sensu.  Zdobywać nazwy, przeznaczenie, właściwości. Zachwyciła mnie mądrość tego, jak te wszystkie elementy oswojone pozwalają na to, by dopłynąć tam, gdzie chcę.  
W tym miejscu mógłbym spokojnie wypłynąć na szerokie wody żeglarskich opowieści, zabawnych historii z licznych rejsów, anegdotek, dykteryjek i tym podobnych perełek pokazujących jak idealnie żeglowanie wpisuje się w motto pisma – celebrujemy życie. Ale okazało się, że całe to żeglowanie ma jeszcze głębszy sens. Żeglowanie okazało się wspaniałą metaforą życia (co skrzętnie wykorzystuję prowadząc warsztaty rozwojowe pod żaglami, ale o tym za chwilę). O to 5 najważniejszych rzeczy, których nauczyło mnie żeglowanie:

Nie walcz z wiatrem.
To zdanie słyszałem za każdym razem, kiedy próbowałem (bezskutecznie oczywiście) szarpać się z żaglami łopoczącymi pod naporem silniejszego wiatru, albo upierałem się że popłynę inaczej niż pozwalały na to warunki. Lądowa wersja tej rady sugeruje zdaje się, żeby nie kopać się z koniem ;-).  Walka z wiatrem zazwyczaj kończy się wyczerpaniem, w skrajnych wypadkach wywrotką. Zawsze pozostaje bezskuteczna.  A w życiu? Ile energii tracimy na walkę z rzeczami które nie zależą od nas? I z góry skazujemy się na niepowodzenie. Ile emocji kosztuje nas zamartwianie się, na zapas albo rzeczami które od nas nie zależą. Jak często forsujemy się ponad siły tak, że brakuje ich wtedy kiedy przychodzi czas na działania, które mogą przynieść skutek?  Ale czy to znaczy że mamy się poddać? Oczywiście, że nie. Mamy tylko zdawać sobie sprawę z własnych ograniczeń i przyjmować je bez poczucia winy. I pewnie narażę się licznym guru rozwoju osobistego budującego swoją markę na okrzyku MOŻESZ WSZYSTKO, ale nie, - nie możesz. Ja też nie mogę. I im szybciej zdasz sobie z tego sprawę, tym szybciej uwolnisz zapasy energii zużywanej na bezsensowną  walkę  z wiatrem. Bo chociaż nie możesz wszystkiego to możesz znacznie więcej niż ci się wydaje. Ważne jest wiedzieć jak to zrobić.  I tu pojawia się kolejna prawda, której nauczyło mnie żeglowanie.

Nie ważne skąd wieje wiatr, ważne jak ustawisz żagle.
Wiecie, że przy tym samym wietrze łódka może płynąć praktycznie we wszystkich kierunkach? Wszystko zależy od tego jak kurs obierzesz i właśnie jak ustawisz żagle.  Osobiście najbardziej lubię pływać wtedy kiedy trzeba płynąć pod wiatr.  Jest trochę manewrowania, zwrotów, pilnowania żeby nie przechylała się za bardzo. Jest adrenalina. Płynięcie z wiatrem jest spokojniejsze, leniwsze (co wcale nie znaczy, że łatwiejsze).  No to teraz czas na kolejną analogię, miałem przecież dzielić się tym czego się nauczyłem o życiu, a nie robić wykład na temat dlaczego łódka płynie pod wiatr. W tych samych warunkach  jedni ludzie odnoszą sukces a inni dają się zepchnąć na życiową mieliznę. To co ich różni, to często nie poziom zasobów, a raczej umiejętność korzystania z nich.  To właśnie umiejętność odpowiedniego ustawienia życiowych żagli przesądza o tym czy odniesiemy sukces. To umiejętność korzystania z okazji, umiejętność elastycznego reagowania, czujność na zmieniające się warunki, doświadczenie i wiedza. Widywałem w Mazurskich portach nowoczesne łódki niezdarnie i forsownie sterowane przez nie dość czujnych, lub nie dość doświadczonych sterników i pływające cegły, które umiejętnie prowadzone pływały bardzo sprawnie. Widywałem w życiu młodych i wykształconych bezrobotnych, i świetnie radzących sobie ludzi, który szkół wprawdzie nie pokończyli, ale mieli uważność na to co się dzieje wokół i odwagę by podejmować ryzyko. Kluczowe tu wydają się elastyczność i planowanie, bo jak czy żeglowanie:

Droga do celu rzadko jest linią prostą.
Dużo pływam z nowicjuszami – klasyczne pytanie, które pada często kiedy jesteśmy na środku jeziora – dokąd płyniemy? Tam, opowiadam wskazując miejsce docelowe które często znajduje się nie przed dziobem ale gdzieś na daleko z prawej lub lewej strony łodzi? To dlaczego nie płyniemy tam tylko w zupełnie innym kierunku? Płyniemy tak jak pozwala nam wiatr – możemy czekać aż się zmieni, albo zrobić to sposobem. No właśnie. Często żeby dotrzeć z jednego  portu do drugiego trzeba wielokrotnie przemierzyć jezioro w różnych kierunkach, tak by po każdym zwrocie być bliżej celu. Gdybym chciał poruszać się po liniach prostych, nie mógłbym płynąć tam gdzie chcę – tylko tam gdzie pozwoli wiatr. Czy ta droga którą przemierzamy jest najkrótszą drogą? Nie, ale tylko tak można dotrzeć do celu. W życiu też zdarza nam się robić rzeczy, które pozornie nie przybliżają nas do celu.  Tak jest kiedy zamiast wyruszać w podróż najpierw jedziemy zmienić opony na zimowe, Albo kiedy zamiast pisać warsztat przegadujemy go z kolejnymi osobami szukając inspiracji. Albo kiedy zamiast iść sprzedawać warsztat najpierw jedziemy na szkolenie ze sprzedaży :-). Robimy rzeczy które wydają się nas oddalać od celu, ale ostatecznie to one są właśnie droga.  Ale żeby dotrzeć do celu warto jest pamiętać o ostatniej rzeczy:

Jeśli nie wiesz do jakiego portu chcesz dopłynąć żadne wiatry nie będą pomyślne.
Cytowany przeze mnie z lubością Laska z „Chłopak nie płaczą” twierdzi że:  W życiu trzeba zadać sobie jedno zajebiście ważne pytanie – co chcę w życiu robić – a potem to robić.  Ważny jest cel. Co chce robić, gdzie chcę dotrzeć. Wtedy dopiero można planować trasę i korzystać z zawsze pomyślnych wiatrów. No, chyba że celem jest samo przemierzanie przestrzeni – wtedy planem jest płynięcie gdzie oczy poniosą i odwiedzanie miejsc, które akurat przyciągną nasza uwagę. Ale cel musi być konkretny – jeśli chcesz być szczęśliwy to odpowiedz sobie na pytanie, co to szczęście dla Ciebie znaczy – czy to materialna stabilność, czy duchowy spokój, czy sława, czy pieniądze, czy rodzina, czy zupełnie coś innego. Dopiero wtedy możesz planować swoją podróż.

Co jest Twoim celem? Gdzie jest Twój port? Wiesz już? To teraz możesz planować podróż. I pamiętaj: Nie da się przepłynąć morza, stojąc tylko na brzegu.

Razem z ekipą Kreatorów Biznesu wyruszamy niebawem w kolejne rozwojowe rejsy. Jeśli chcesz określić swój port nie może Cię zabraknąć. Szczegóły na www.kreatorybiznesu.com.pl


sobota, 16 kwietnia 2016

Między nami lajkożercami...

Od pewnego czasu obserwuję jak wzrasta kurs nowej waluty. Nie nie chodzi ani o Euro, ani o wysłużonego już nieco Dolara. Chodzi mi raczej o walutę, która karmi ego, ale, jak się okazuje może być wymieniana na banknoty emitowane przez Narodowy Bank Polski, które są prawnym środkiem płatniczym w Polsce, ale też na banknoty dowolnej innej waluty. Chodzi mi o "lajki" - wyrazy aprobaty (a po ostatnich zmianach również innych emocji) wyrażane przez liczną społeczność znajomych i nieznajomych na Facebooku. Za przykładem fb inne portale społecznościowe zaczynają emitować własne wewnętrzne środki płatnicze.

Powiedzenie Lubie to, weszło na nowo do słownika pozwalając nam dać lajka również tam, gdzie operator nie przewidział takiej możliwości, nawet w zwykłej rozmowie czy SMS. Lajki można kupować, można je hodować na farmach lajków, można je zdobywać spontanicznie. Lajki cieszą, poprawiają nastrój, są formą komunikacji, karmią ego, czasem karmią portfele.

Tak, muszę to przyznać, JESTEM LAJKOŻERCĄ! Traktuję je jak wyraz sympatii, potwierdzenie błyskotliwości mojego umysły (również mojej niebywałej wręcz skromności :-) ), jak barometr czy to co robię zmierza w dobrym kierunku, jako socjometryczny sposób na badanie przekonań i poglądów różnych osób. W końcu nie bez znaczenia jest kto lajkuje posty o tym, że przyszła dobra zmiana, a kto zdjęcie z napisem ANDRZEJ DUPA. Jestem Narcyzem? Nigdy nie twierdziłem że jest inaczej, wręcz przeciwnie: Jestem Narcyzem, ale za to jakim zajebistym. Wbrew temu, co nieco wulgarnie twierdzą niektórzy nie "brandzluję się lajkami". Co ciekawe, ten zarzut usłyszało niezależnie od siebie kilku moich znajomych Lajkożerców. Czyżbyśmy mieli do czynienia z nową, niezależna od płci, wersją psychoanalitycznej zazdrości o penisa? Hm...

Lajki sa jak kalorie. Jedne sa jak te, których dostarczam sobie wraz z tabliczką czekolady zagryzioną paczką ukochanych solonych czipsów i popite dwoma litrami Coli (ot taki energetyczny zestaw nocnego pracusia). Dają energię, ale nie budują nic (może jeśli nie liczyć oponki na brzuchu). Co innego można budować zbierając je pod zdjęciem miski płatków śniadaniowych opatrzonym komentarzem - zbieram się do pracy, albo pod kolejnym selfie z windy? Znam masę lajkożerców (rozmyślnie użyłem małej litery), zalewających Facebookowy Hyde Park, zjęciami kolejnych posiłków, zdjęć z przymierzalni i postami o nikłej wartości artystycznej i wątłym poziomie technicznym.
Są też lajki, które są jak grillowana pierś kurczaka z wolnego chowu, podawana z ryżem curry i warzywami na parze oprószonymi prażonymi płatkami migdałów w towarzystwie świeżo wyciskanego soku z pomarańczy. Bo ktoś właśnie zrealizował marzenie życia i pojechał po rozwojowym szkoleniu na wyprawę do Iranu, albo ktoś założył na fb grupę dla trenerów, gdzie regularnie spotyka się 10 tys osób żeby sobie pomagać, inspirować się wzajemnie, wspierać się i dzielić doświadczeniem. A ktoś inny jeszcze rzucił ciepłą prace na etacie i zaczął z pasją produkować pisane ręcznie, przecudnej urody, filmiki promocyjne. Albo sprowadził do Polski pierwszego robota terapeutycznego, który przebrany za białą fokę pomaga osobom z autyzmem, z chorobą Alzheimera, z mózgowym porażeniem dziecięcym. A ktoś jeszcze inny uczy trenerów robić takie flipy na szkolenia, że musza na nie jeździć z ratownikiem medycznym, bo dech zapiera i trzeba resuscytować :-)

A ja? no cóż - ja właśnie siedzę, spóźniony, nad stroną żeglarskiego projektu szkoleniowego który realizujemy od kilku sezonów i to, co często dodaje mi energii, to lajki tych, co przez fb podglądają moje zmagania ze sobą i materią. I czuję się podłączony do energii tych wszystkich fantastycznych Lajkożerców, którym mam zaszczyt znać, i do których mam ambicje się zaliczać. A jak mnie coś wkurzy, to nie piszę tylko "No żesz kurwa", tylko robię z tego notkę, dbając o to by ktoś się uśmiechnął, a ktoś inny zadumał. Bo podobno umiem pisać. Albo jak ktoś ma problem, na który w mojej głowie świta mi pomysł rozwiązania, to się dzielę. I ten lajk wtedy znaczy - dzięki Stary, to ważne co piszesz.

Tak jestem Lajkożercą - i jestem z tego dumny! Wy też bądźcie drodzy Lajkożercy

PS. Nie musze tego pisać, ale przewrotnie napiszę - jeśli ci się podoba daj lajka.

#lajkożerca, #TTT, #trenertrenerowitrenerem, #renatapisze, #Paro, #kreatorybiznesu, #flipowanie


Miałem wrzucić zdjęcie mojego śniadania i porannej kawy, zamiast tego poczwórne selfie, przepraszam, że nie z windy... :-)



środa, 11 marca 2015

Pan, jako psycholog...

Uwielbiam to zdanie ("uwielbiam" użyte w trybie "sarkazm i ironia" - to na wypadek gdyby ktoś jednak miał wątpliwości). Pada zazwyczaj w momencie kiedy prawie gotuję się ze złości, albo czegoś nie wiem, albo mi się nie chce. Zazwyczaj w sytuacjach kiedy występuję jako Paweł Łaszkiewicz - osoba prywatna, a nie mgr Paweł Łaszkiewicz - psycholog, psychoterapeuta w trakcie szkolenia. To zdanie zazwyczaj niesie w sobie dezaprobatę, albo poczucie zawodu, lub zdziwienia połączonego z rozczarowaniem porównywalnym tylko z momentem kiedy w wieku kilku lat nagle okazuje się że Święty Mikołaj nie istnieje. (Zakładam że czytelnicy są pełnoletni i już to wiedzą. Nie chciałbym być grabarzem dziecięcej niewinności i naiwności. Zwłaszcza ja jako psycholog ;-) ).
Zdziwienie to wynika z przekonania, że psycholog to człowiek który:
- nigdy się nie złości, nawet jeśli ktoś wyjedzie mu nagle z podporządkowanej, to nie puszcza soczystego bluzga, tylko tłumaczy to trudnym dzieciństwem współużytkownika drogi i, trzymając go za rękę, spokojnie pyta czy nie chciałby o tym porozmawiać,
- nie ma gorszych dni - zawsze jest na najwyższych obrotach, bo przecież wie jak radzić sobie z trudnościami - jest zawsze chętny do pomocy,
- nie ma własnego życia, obudzony telefonem o dowolnej godzinie i dowolnego dnia z pytaniem czy można się umówić mówi - oczywiście i biegnie do gabinetu (przyznam się że na początku pracy też tak trochę myślałem w wyniku tego przez kilka lat z rzędu prowadziłem "pilne" sesje prze kilka sylwestrów z rzędu),
- jeśli już ma życie prywatne, to wygląda ono co najmniej jak z reklam płatków śniadaniowych, albo Nutelli - piękny psycholog w pięknym domu, schodzi do pięknej kuchni, gdzie piękna żona, przygotowuje fantastyczne, śniadanie dla dwójki pięknych i uśmiechniętych dzieci... jeśli ma nie poukładane życie, to co z niego za psycholog!
- no i oczywiście psycholog WIE, tylko spojrzy i już WIE co tam w człowieku siedzi, co więcej zna sposoby jak zrobić żeby było dobrze, i zna tę magiczną odpowiedz na pytanie: to co ja mam teraz robić? (ma to oczywiście też stronę negatywną, że nie wolno z nim rozmawiać towarzysko bo on tylko analizuje po to żeby WIEDZIEĆ)

I co ja mam zrobić?
Skoro Instytut Psychologii na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, ani nawet Katedra Psychoterapii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego to nie Hogwart. Nie uczą tam żadnych czarów, a ja nie jestem żadnym czarodziejem. Prywatnie wkurzam się na niedzielnych kierowców, czasem klnę jak szewc, miewam gorsze dni, lubię odpoczywać i uważam że wolne mi się należy i do tego na szkoleniach np. z komunikacji jako przykłady czego należy NIE ROBIĆ często podpieram się dykteryjkami z własnego (zupełnie nieidealnego) życia i podaj przykłady co się dzieje kiedy robię dokładnie odwrotnie niż uczę :-). No tak i jeszcze te poranki - niestety - kiedy wstaję rano to najbliżej mi do roli Tępego Bólu z reklamy Ibupromu,  mógłbym też zagrać bezdomnego z zaburzeniami błędnika. Nie dla mnie Nutella i płatki śniadaniowe. I kiedy rozmawiamy, prywatnie, nie zastanawiam się nad Twoim dzieciństwem, chyba że o wspólnych wspomnieniach dotyczących chodzenia po płotach, puszczania kaczek i tego jak pojechaliśmy na przegląd amatorskich grup teatralnych z Czerwonym Kapturkiem i jak prawnie dostałem tam nagrodę. 
Co nie zmienia faktu, że zawodowo dużo wiem i widzę i jestem dobry w tym co robię. I powiem Ci coś jeszcze - znam wielu psychologów - ci naprawdę dobrzy po wyjściu z pracy są zupełnie normalni, na ulicy nie różnią się od piekarzy, proktologów i przedsiębiorców pogrzebowych. 

PS. Znalazłem dziś w sieci projekt dotyczący obrazu weteranów Armii USA, tych oficjalnych i tych domowych. Polecam.



Zdjęcie pochodzi ze strony projektu Veteran Vision Project 


poniedziałek, 9 marca 2015

nowa ramówka :-)

Tak, tak to ja. Żyję, mam się nieźle. Chciałoby się za Markiem Twainem powiedzieć, pogłoska o mojej śmierci była przesadzona :-)

Swoją drogą jak to się dziwnie układa - napisałem tekst o samotności Superbohaterów i zniknąłem na kilka miesięcy. Co się działo to temat na osobny post - będzie trochę o tym dlaczego bieganie pozwala się zatrzymać, dlaczego czasem warto odpuścić i dlaczego nie warto kopać się z koniem. Ale to przy najbliższej okazji.

W każdym razie nie sądziłem też, że impulsem do powrotu będzie nowa ramówka stacji telewizyjnych. Wiosna się zbliża, u mnie klarują się pomysły na rejsy i inne kreatywne działania, a w między czasie "Gwiazdy Skaczą do Wody". Jako człowiek zajmujący się zawodowo wspieraniem rozwoju innych oglądam czasem różne talentszoły, żeby mieć pogląd co w trawie piszczy, jakie to ścieżki rozwoju przyjmują ludzie i jak daleko sięga ludzka kreatywność.

Kiedy kilkanaście lat temu zobaczyłem, po raz pierwszy, w amerykańskiej telewizji Jerry Springer Show - oglądałem to z niedowierzaniem - jak możliwe jest że ktoś to ogląda i w to wierzy - u nas  (znaczy w ojczyźnie) by to nie przeszło. O naiwności, minęła dekada z niewielkim okładem i dogoniliśmy zachód. Nie dość że jedna ze stacji w Polsce puszcza Jerry'ego, to nasza rodzima Ewa Drzyzga nie ustępuje mu na krok robiąc programy o uzależnionych od solariów, pakerach podrywaczach i miłośnikach stron dla uprawiających seks z kurczakiem z rusztu, mówi przy okazji że wszystkie historie są prawdziwe, a ona sama nie robi tego dla pieniędzy czy sensacji tylko z powołania i misji.

Miało jednak być na temat kreatywności. Podobno telewizja ją zabija. Jestem skłonny się z nią zgodzić. Z drugiej strony stała się ona polem do popisu dla jednostek wysoce kreatywnych. Nie mam na myśli niestety osób pokroju Różewicza, Wajdy, czy Jandy. Raczej Tfórców przez duże TFU... i wymyślaczy rzeczy dotąd nieznanych. Przykłady? Proszę bardzo...

Ocean Kreatywności czyli Reklama. 

I nie chodzi mi niestety o formę, bo większość reklam wciąż wygląda niestety jakby wspólną pracę dyplomową zrobił grafik po kursie korespondencyjnym ESKK, reżyser z Wiejskiego Domu Kultury w Krzynowłodze Małej w oparciu o skrypt napisany przez uczestników wakacyjnego kursu dramatopisarstwa (który więcej miał wspólnego z dramatem mniej z pisarstwem). Ale chodzi o treść, o przekonywanie mnie że potrzebuję kolejnych parafarmaceutyków, na schorzenia o których dowiaduję się z reklamy właśnie - Zespół Leniwego Trawienia, Kaszel Palacza, Zespół Niespokojnych Nóg, Kaszel Suchy i Mokry. Czekamy na Syndrom Lepkich Dłoni i Zespół Chronicznego Braku Pieniędzy... 

Jak nie zmarnować czasu nie przeznaczonego na reklamę czyli poduct placement

O tak, w każdej telewizji przychodzi taki moment, że nie da się puścić więcej reklam, nawet jeśli wymaganej długości bloki, podzieli się autopromocją. W końcu trzeba puścić jakiś program lub, o zgrozo, film.  I tu kolejne kreatywne ćwiczenie, ile marek można wpleść między wątki serialowe... Znowu z sentymentem wspominam czasy kiedy lokowanie produktu polegało tylko na tym że w Neo z Matrixa i jego ziomkowie używali konkretnego modelu Nokii, a na koniec filmu podawało sie która marka samochodów współpracowała przy produkcji. Według dzisiejszych standardów wyglądałoby to mniej więcej tak:
Neo: Jak mnie odłączycie?
Trinity: Masz tu najnowocześniejszy telefon Nokia XYZ29532 z GPS, LTE,  12 Megową kamerą z zoomem optycznym i cyfrową stabilizacją obrazu. Wystarczy że do nas zadzwonisz...
Neo: Zadziała?
Morfeusz: Oczywiście masz pakiet bezpłatnych minut do wszystkich sieci, do tego nielimitowane SMSy i pakiet internetu działający w całym Matriksie, możesz bezpłatnie wrzucać selfie na Facebooka, a wbudowana aplikacja pozwoli ci na automatyczne rozpoznanie tytułów każdego utworu jaki usłyszysz w radiu.
Neo: To fantastycznie i widzę jeszcze że mogę nim zapłacić w 100 tysiącach punktów oznaczonych logo Visa i Mastercard, wziąć kredyt, a pojemna bateria naładowana jest prądem dostarczanym przez najlepszego dostarczyciela prądu. Teraz czuję się naprawdę bezpiecznie. Wezmę więc niebieską tabletkę, po której nic już nie będzie takie samo, a dzięki płynnej inteligentnej formule dotrze ona bezpłędnie i szybko w ognisko bólu.
Z łzą w oku oglądam perypetie bohaterów seriali, którzy miedzy życiowymi dramatami rozprawiają na temat marek kawy, ubezpieczeniach na życie, badaniach prenatalnych i markach proszku do prania.

Ale największym kreatywnym wyzwaniem jest według mnie pytanie Jak zrobić show z niczego?

I tu wracamy do źródła. Uważam że naprawdę ogromną sztuką jest stworzenie dwugodzinnego show, które jest stelażem do 4 lub 5 przerw reklamowych i SMSowego głosowania w oparciu o 6 skoków do wody, z których żaden nie trwa więcej niż 1,5 sekundy czyli łącznie 9 sekund! Taka jest zawartość merytoryczna. 9 sekund z 7200 to dokładnie 1,25 promila :-). Ilość mięsa w parówkach to przy tym prawdziwe zatrzęsienie ;-). I tak jak producenci parówek muszą się natrudzić żeby do śladowych ilości mięsa dorzucić zagęszczacze, spulchniacze, wypełniacze, aromat identyczny z naturalnym, sól spożywczą, benzoesan sodu, regulator kwasowości i konserwanty. Tak "twórca" "show" w, którym "gwiazdy" "skaczą" do wody musi wykazać się MEGAkreatywnością (cudzysłowy użyte celewo - bo ani to twórca, ani show, wielu z występujących trudno nazwać gwiazdami, a i niektóre wyczyny miast skokami raczej trzeba nazwać wpadaniem do wody).

Ale nic zostawmy telewizję i jej zasoby kreatywne. W końcu piszę żeby wspomnieć że pogłoska o mojej śmierci była przesadzona. Żyję, mam się nieźle - u mnie też nowa ramówka - Pracownia rusza za chwilę w nowym miejscu, z nowym cyklem Rozwiń się na wiosnę. Zaczynamy, a jakże, treningiem kreatywności. Poza tym nowe godziny pracy, grupa rozwojowa, nowe warsztaty nowe wyzwania. Jak to wiosną. Szczegóły niebawem.


piątek, 30 maja 2014

Przekleństwo Superboatera

Spotkam ostatnio Superbohaterów - całkiem ich sporo - w różnych miejscach w Polsce, na warsztatach, na spotkaniach, na ulicy, czasem przychodzą do psychoterapii... 
Kto wie, może Ty też żyjesz z Superbohaterem pod jednym dachem, a może Sam/Sama nim jesteś...

Po czym poznać Superpohatera? To dość proste - Superbohater ze wszystkim MUSI radzić sobie sam. Żyje w przekonaniu, że nikt nie zrobi tego co jest do zrobienia tak dobrze jak on, że jeśli coś ma być dobrze zrobione to trzeba to zrobić własnymi rękami, że nikt nie jest w stanie pomóc mu z tym, z czym się zmaga. Bierze na siebie kolejne zadania w domu i pracy - bo przecież da radę! Jest w końcu Superboaterem! Nigdy nie mówi "nie", a nawet jeśli ma obawy, to nie przyznaje się do nich, jeszcze ktoś mógłby zwątpić w jego SuperMoce... Superbohater żyje otoczony powszechnym poważaniem i podziwem - tyle robi, ma tyle energii, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, jest niezastąpionym, oddanym przyjacielem, pracownikiem.

Super bohater ma wiele umiejętności. Poza zawodem który wykonuje - niech będzie na przykład hyrdaulikiem, co ja mówię on będzie SuperHydraulikiem - robi więc wszystko co zwykły hydraulik, ale też:
- sam prowadzi sobie księgowość
- piecze ciasta na święta
- pomaga kolegom naprawić samochód
- w wolnych chwilach haftuje serwetki dla cioci Halinki na urodziny
- leczy się domowymi sposobami
- przeprowadza jako wolontariusz staruszki na drugą stronę ruchliwej ulicy, żeby mogły zdążyć na majowe, albo na otwarcie galerii handlowej
- pomaluje mieszkanie
- odrobaczy psa
- pomoże synowi sąsiadki rozwiązać zadanie z fizyki kwantowej
- sam zbuduje sobie stronę internetową
i nawet do głowy mu nie przyjdzie, że ktoś mógłby którąkolwiek z tych rzeczy zrobić za niego i dla niego.

Ok, ale skoro Superbohater ma tyle zalet to dlaczego piszę o przekleństwie? Bo ta moc, jak to zwykle bywa, ma też swoją ciemną stronę, o której milczą podręczniki dla Superbohaterów, a jeśli już wspominają, to raczej małą czcionką, gdzieś między zakończeniem a bibliografią.

Otóż... Superbohater, pod maską (w tej roli doskonale sprawdza się poczucie humoru, błyskotliwa inteligencja, albo bycie duszą towarzystwa) zazwyczaj była dość smutny i nieskończenie samotny. W końcu to jego rola, żeby codziennie ratować świat od czyhających niebezpieczeństw a nie odwrotnie. I nikomu nie żal Superboaterów tak jak nikomu nie żal pięknych kobiet jak pisała Agnieszka Osiecka (też Superbohaterka swoją drogą). Z drugiej strony, skąd inni mieliby wiedzieć, że taki to Bohater może pomocy potrzebować... Przecież zasadą Superbohatera jest NIGDY i NIKOGO i W ŻADNEJ SYTUACJI nie prosić o pomoc. Wiem, wiem - można tu wątpić w niezwykłą inteligencję Superbohatera - bo czemu skądinąd inteligentny człowiek miałby zachowywać się tak głupio? Bo ta zasada jest wpisana w rolę Superbohatera równie mocno jak konieczność noszenia maski, peleryny i majtek zakładanych na obcisły kombinezon - to oczywiste. 
Superbohater poza oczywistymi umiejętnościami i zaletami ma też braki a największym jego brakiem jest brak części mózgu odpowiadającej za pytanie o drogę, proszenie o pomoc i mówienie "nie dam rady". Gdyby tak rozległy deficyt dotyczył umiejętności chodzenia, mówienia w ogóle, albo koordynacji wzrokowo-ruchowej Superbohater dostałby orzeczenie o niepełnosprawności i rentę z ZUSu, niestety na nieumiejętność proszenia o pomoc nie można dostać żadnego orzeczenia i nie przysługuje zasiłek pielęgnacyjny. 

Czy dla Superbohatera więc jest jakaś szansa...??? Jest - powolna i długotrwała rehabilitacja, szkolenie z praktycznego wykorzystania partykuły przeczącej "nie" i nauka na pamięć zdania - Przepraszam, czy może mi Pan/Pani pomóc?
Czasami pomaga myśl, że nie warto być niezastąpionym - jeśli nie można cię zastąpić to nie można Cię awansować.

Pozdrawiam Superbohaterów 

wtorek, 6 maja 2014

O potrzebie i konieczności poszukiwania spokoju...

Nic mnie tak nie uspokaja jak woda. Serio. Rzeka, jezioro, morze, ocean. Zawsze reaguję jednakowo zadumą i nieco dziwnym, nostalgicznym spokojem. Bo nawet kiedy dzieje się bardzo dużo, nie zawsze dobrze, to woda zawsze przynosi mi spokój. Żeglowanie jest dla mnie czymś tak oczywistym jak oddychanie. I mam wrażenie, że robię to od zawsze, chociaż przecież prawda jest zupełnie inna... Jeszcze nie tak dawno nie pływałem wcale.

Znacie to uczucie, kiedy nagle czujecie się w nieznanym miejscu jak u siebie??? Niezwykłe. Ja tak właśnie miałem kiedy pierwszy raz stanąłem na pokładzie. Po chwili niepewności, kiedy łódka przechyliła się przy mocniejszym podmuchu, już wiedziałem - to chcę robić. Będę pływał. Jeszcze tego samego roku zrobiłem patent żeby pływać samodzielnie i zarażać innych. Kilku udało mi się zarazić dość skutecznie.

Teraz kiedy tylko robi się ciepło tęsknym wzrokiem patrzę w stronę jezior. I chociaż jeszcze zimno to już planuję najbliższe wyprawy. Dla przyjemności i zawodowe. No właśnie bo taki był też pomysł i pytanie - czy da się połączyć to co robię zawodowo z pływaniem? Dla trenerów przywykłych do laptopa, prezentacji w PowerPoincie, klimatyzowanej sali szkoleniowej i przerw kawowych dających odetchnąć od pracy i pozwalających pokrzepić się czymś słodkim, to nie do pomyślenia. A jednak. Najpierw trafiłem (przypadkiem) do projektu Lider na Fali, a później zostałem w nim kotrenerem. Później sprawdzałem czy da się uczyć ludzi i jednocześnie z nimi pływać. I co? - oczywiście, że się da. Wymaga to rzecz jasna więcej dyscypliny, organizacji i otwartości, ale ta formuła sprawdza się rewelacyjnie. Bo żeglując można się bardzo wiele nauczyć:
- żeby nie walczyć z wiatrem,
- że najszybsza droga do celu zazwyczaj nie jest linią prostą,
- że współpracując można osiągnąć więcej niż w pojedynkę, a komunikacja to podstawa,
- że nawet jak wiatr wieje w oczy to i tak można osiągnąć co się chce,
- że błędem jest sikanie pod wiatr,
- że jeśli nie wiesz do jakiego portu chcesz dopłynąć to żadne wiatry nie będą pomyśle,
- że sztuką jest pływać nie kiedy mocno wieje, ale właśnie wtedy kiedy wiatru jest jak na lekarstwo,
- że nie ważne skąd wieje wiatr, ważne jak ustawisz żagle.

Poza tym żeglowanie to dla mnie sztuka życia z innymi na małej przestrzeni, myślenie o innych, pomaganie sobie nawzajem kiedy ktoś ma kłopoty. No i oczywiście przy okazji - fizyka, fizyka, i jeszcze raz fizyka - kąty, odbicia, aerodynamika, hydrodynamika i jeszcze kilka innych dynamik. Również dynamika procesu grupowego :-)

Niebawem ruszam na wodę szkolić z kreatywności - na pod żaglami, na lądzie, w knajpach, w bindugach, w portach. Gdzie się da - wierzę, że chętnych nie zabraknie. Do zobaczenia na Mazurach.

W załączeniu jezioro Niegocin, jeszcze leniwe ale zapełni się niebawem...

wtorek, 22 kwietnia 2014

O inspiracjach i kreatywności raz jeszcze, czyli jak powstawały KREATORY BIZNESU

Zaniedbałem się ostatnio w pisaniu, ale już się poprawiam. Czasami tak bywa, że kiedy zabiorę się za jakąś robotę to znikam :-). Nie znaczy to że nie zostaję w kontakcie ze światem i ludźmi, chociaż pewnie z boku tak może to właśnie wyglądać.

Mój znajomy trener nazwał mnie kiedyś "łapaczem ukrytych znaczeń". Bo podobno zwracam uwagę na detale i różne nieoczywistości, to często bardzo przydaje się w pracy i często bardzo przeszkadza w życiu ;-). Powtarzam sobie czasami za doktorem Housem, że "niewiedza to błogosławieństwo". No ale cóż robić jak się ma taką cechę - widzę różne rzeczy i mogę się złościć, albo z nich korzystać. To łapanie dotyczy nie tylko ukrytych znaczeń ale też okazji i możliwości. Tak było z ostatnim projektem czyli z Kreatorami Biznesu (więcej o kreatorach na www.facebook.com/kreatorybiznesu i www.kreatorybznesu.evenea.pl). Najpierw przy okazji łódowego szkolenia z prowokacji i improwizacji spotkałem Marzenę (właścicielkę Get Choice) i wpadliśmy na pomysł, że fajnie byłoby coś zrobić. A że oboje mamy świra na punkcie kreatywności, twórczości i wykorzystywania nieszablonowego podejścia w szkoleniach ten temat wydawał się idealny. I zaczęło się tworzenie...

Zasady kreatywnego myślenia mówią że ilość przechodzi w jakość, że niekompetencja może być też kompetentna, że należy najpierw generować pomysły, a dopiero później zabierać się za ich ocenę. Tak też było najpierw masa pomysłów - mądrych, zabawnych, absurdalnych, niemożliwych, niedorzecznych, genialnych, prostych, merytorycznych, emocjonalnych, życzeniowych i mocno osadzonych w rzeczywistości. I kiedy one już się pojawiły zaczęły się składać, zaczęliśmy je czesać jak len na płótno, wyczesując niepotrzebne śmieci zostawiając cenne włókno na przędzę. Znacie tę energię kiedy pomysły zaczynają do siebie pasować i nagle oczom zebranych ukazuje się obraz. Bardzo to motywujące. Fajny jest ten moment, kiedy z mnóstwa niepoukładanych pomysłów nagle zaczyna układać się ona - Jej Wyskość - CAŁOŚĆ.

Pomysł rósł też oczywiście, bo w pierwszej wersji miało być jedno szkolenie, ale (i tu znowu kłania się umiejętność łapania okazji) pojawiła się niespodziewanie Beata, która wspiera nas w organizacyjnym ogarnianiu tego zamieszania. I z jednego małego szkolenia zrobiło się ich nagle 12... Nikt nie wie do końca jak, ale zrobiło się. Tak więc za chwilę zaczynamy. W połowie maja pierwsze Kreatory w Sopocie. Później aż do końca czerwca w różnych miastach w Polsce.

A co będzie? Będzie zabawnie, twórczo, ale też bardzo, bardzo merytorycznie. Co chcemy pokazać? Jak działa synektywne rozwiązywanie problemów, po co komu aż sześć i to jeszcze myślących kapeluszy, jak w biznesie może przydać się Walt Disney, jak zacząć dzień od kreatywnej rozgrzewki, jak opowiadać historie, których ludzie będą chcieli słuchać, czy można przydatną ale nudną analizę (np. SWOT) wykonać w inny sposób, czy można czas na służbowe spotkanie wykorzystać lepiej i jeszcze dobrze się przy tym bawić... Możliwości są właściwie nieograniczone. Mamy zamiar przy okazji zarażać naszą pasją wszystkich, którzy zechcą zainwestować trochę swojego czasu i pieniędzy po to żeby się rozwijać... No zobaczymy jak to się uda...