środa, 27 kwietnia 2016

5 rzeczy których nauczy cię woda.



Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy postawiłem stopę na łodzi nie spodziewałem się, że właśnie zaczyna się jedna z największych miłości mojego życia. Zakochałem się od momentu kiedy żaglówka wyszła z pierwszego większego przechyłu i z łopotem żagla cięła taflę jeziora Mikołajskiego. Po kilku dniach było już wiadomo, że wpadłem po uszy!  Urzekła mnie przyjemność żeglowania, radość z tego jak bezładna i chaotyczna na pozór plątanina żagli, lin, bloczków i metalowych okuć nagle zaczęła nabierać sensu.  Zdobywać nazwy, przeznaczenie, właściwości. Zachwyciła mnie mądrość tego, jak te wszystkie elementy oswojone pozwalają na to, by dopłynąć tam, gdzie chcę.  
W tym miejscu mógłbym spokojnie wypłynąć na szerokie wody żeglarskich opowieści, zabawnych historii z licznych rejsów, anegdotek, dykteryjek i tym podobnych perełek pokazujących jak idealnie żeglowanie wpisuje się w motto pisma – celebrujemy życie. Ale okazało się, że całe to żeglowanie ma jeszcze głębszy sens. Żeglowanie okazało się wspaniałą metaforą życia (co skrzętnie wykorzystuję prowadząc warsztaty rozwojowe pod żaglami, ale o tym za chwilę). O to 5 najważniejszych rzeczy, których nauczyło mnie żeglowanie:

Nie walcz z wiatrem.
To zdanie słyszałem za każdym razem, kiedy próbowałem (bezskutecznie oczywiście) szarpać się z żaglami łopoczącymi pod naporem silniejszego wiatru, albo upierałem się że popłynę inaczej niż pozwalały na to warunki. Lądowa wersja tej rady sugeruje zdaje się, żeby nie kopać się z koniem ;-).  Walka z wiatrem zazwyczaj kończy się wyczerpaniem, w skrajnych wypadkach wywrotką. Zawsze pozostaje bezskuteczna.  A w życiu? Ile energii tracimy na walkę z rzeczami które nie zależą od nas? I z góry skazujemy się na niepowodzenie. Ile emocji kosztuje nas zamartwianie się, na zapas albo rzeczami które od nas nie zależą. Jak często forsujemy się ponad siły tak, że brakuje ich wtedy kiedy przychodzi czas na działania, które mogą przynieść skutek?  Ale czy to znaczy że mamy się poddać? Oczywiście, że nie. Mamy tylko zdawać sobie sprawę z własnych ograniczeń i przyjmować je bez poczucia winy. I pewnie narażę się licznym guru rozwoju osobistego budującego swoją markę na okrzyku MOŻESZ WSZYSTKO, ale nie, - nie możesz. Ja też nie mogę. I im szybciej zdasz sobie z tego sprawę, tym szybciej uwolnisz zapasy energii zużywanej na bezsensowną  walkę  z wiatrem. Bo chociaż nie możesz wszystkiego to możesz znacznie więcej niż ci się wydaje. Ważne jest wiedzieć jak to zrobić.  I tu pojawia się kolejna prawda, której nauczyło mnie żeglowanie.

Nie ważne skąd wieje wiatr, ważne jak ustawisz żagle.
Wiecie, że przy tym samym wietrze łódka może płynąć praktycznie we wszystkich kierunkach? Wszystko zależy od tego jak kurs obierzesz i właśnie jak ustawisz żagle.  Osobiście najbardziej lubię pływać wtedy kiedy trzeba płynąć pod wiatr.  Jest trochę manewrowania, zwrotów, pilnowania żeby nie przechylała się za bardzo. Jest adrenalina. Płynięcie z wiatrem jest spokojniejsze, leniwsze (co wcale nie znaczy, że łatwiejsze).  No to teraz czas na kolejną analogię, miałem przecież dzielić się tym czego się nauczyłem o życiu, a nie robić wykład na temat dlaczego łódka płynie pod wiatr. W tych samych warunkach  jedni ludzie odnoszą sukces a inni dają się zepchnąć na życiową mieliznę. To co ich różni, to często nie poziom zasobów, a raczej umiejętność korzystania z nich.  To właśnie umiejętność odpowiedniego ustawienia życiowych żagli przesądza o tym czy odniesiemy sukces. To umiejętność korzystania z okazji, umiejętność elastycznego reagowania, czujność na zmieniające się warunki, doświadczenie i wiedza. Widywałem w Mazurskich portach nowoczesne łódki niezdarnie i forsownie sterowane przez nie dość czujnych, lub nie dość doświadczonych sterników i pływające cegły, które umiejętnie prowadzone pływały bardzo sprawnie. Widywałem w życiu młodych i wykształconych bezrobotnych, i świetnie radzących sobie ludzi, który szkół wprawdzie nie pokończyli, ale mieli uważność na to co się dzieje wokół i odwagę by podejmować ryzyko. Kluczowe tu wydają się elastyczność i planowanie, bo jak czy żeglowanie:

Droga do celu rzadko jest linią prostą.
Dużo pływam z nowicjuszami – klasyczne pytanie, które pada często kiedy jesteśmy na środku jeziora – dokąd płyniemy? Tam, opowiadam wskazując miejsce docelowe które często znajduje się nie przed dziobem ale gdzieś na daleko z prawej lub lewej strony łodzi? To dlaczego nie płyniemy tam tylko w zupełnie innym kierunku? Płyniemy tak jak pozwala nam wiatr – możemy czekać aż się zmieni, albo zrobić to sposobem. No właśnie. Często żeby dotrzeć z jednego  portu do drugiego trzeba wielokrotnie przemierzyć jezioro w różnych kierunkach, tak by po każdym zwrocie być bliżej celu. Gdybym chciał poruszać się po liniach prostych, nie mógłbym płynąć tam gdzie chcę – tylko tam gdzie pozwoli wiatr. Czy ta droga którą przemierzamy jest najkrótszą drogą? Nie, ale tylko tak można dotrzeć do celu. W życiu też zdarza nam się robić rzeczy, które pozornie nie przybliżają nas do celu.  Tak jest kiedy zamiast wyruszać w podróż najpierw jedziemy zmienić opony na zimowe, Albo kiedy zamiast pisać warsztat przegadujemy go z kolejnymi osobami szukając inspiracji. Albo kiedy zamiast iść sprzedawać warsztat najpierw jedziemy na szkolenie ze sprzedaży :-). Robimy rzeczy które wydają się nas oddalać od celu, ale ostatecznie to one są właśnie droga.  Ale żeby dotrzeć do celu warto jest pamiętać o ostatniej rzeczy:

Jeśli nie wiesz do jakiego portu chcesz dopłynąć żadne wiatry nie będą pomyślne.
Cytowany przeze mnie z lubością Laska z „Chłopak nie płaczą” twierdzi że:  W życiu trzeba zadać sobie jedno zajebiście ważne pytanie – co chcę w życiu robić – a potem to robić.  Ważny jest cel. Co chce robić, gdzie chcę dotrzeć. Wtedy dopiero można planować trasę i korzystać z zawsze pomyślnych wiatrów. No, chyba że celem jest samo przemierzanie przestrzeni – wtedy planem jest płynięcie gdzie oczy poniosą i odwiedzanie miejsc, które akurat przyciągną nasza uwagę. Ale cel musi być konkretny – jeśli chcesz być szczęśliwy to odpowiedz sobie na pytanie, co to szczęście dla Ciebie znaczy – czy to materialna stabilność, czy duchowy spokój, czy sława, czy pieniądze, czy rodzina, czy zupełnie coś innego. Dopiero wtedy możesz planować swoją podróż.

Co jest Twoim celem? Gdzie jest Twój port? Wiesz już? To teraz możesz planować podróż. I pamiętaj: Nie da się przepłynąć morza, stojąc tylko na brzegu.

Razem z ekipą Kreatorów Biznesu wyruszamy niebawem w kolejne rozwojowe rejsy. Jeśli chcesz określić swój port nie może Cię zabraknąć. Szczegóły na www.kreatorybiznesu.com.pl


sobota, 16 kwietnia 2016

Między nami lajkożercami...

Od pewnego czasu obserwuję jak wzrasta kurs nowej waluty. Nie nie chodzi ani o Euro, ani o wysłużonego już nieco Dolara. Chodzi mi raczej o walutę, która karmi ego, ale, jak się okazuje może być wymieniana na banknoty emitowane przez Narodowy Bank Polski, które są prawnym środkiem płatniczym w Polsce, ale też na banknoty dowolnej innej waluty. Chodzi mi o "lajki" - wyrazy aprobaty (a po ostatnich zmianach również innych emocji) wyrażane przez liczną społeczność znajomych i nieznajomych na Facebooku. Za przykładem fb inne portale społecznościowe zaczynają emitować własne wewnętrzne środki płatnicze.

Powiedzenie Lubie to, weszło na nowo do słownika pozwalając nam dać lajka również tam, gdzie operator nie przewidział takiej możliwości, nawet w zwykłej rozmowie czy SMS. Lajki można kupować, można je hodować na farmach lajków, można je zdobywać spontanicznie. Lajki cieszą, poprawiają nastrój, są formą komunikacji, karmią ego, czasem karmią portfele.

Tak, muszę to przyznać, JESTEM LAJKOŻERCĄ! Traktuję je jak wyraz sympatii, potwierdzenie błyskotliwości mojego umysły (również mojej niebywałej wręcz skromności :-) ), jak barometr czy to co robię zmierza w dobrym kierunku, jako socjometryczny sposób na badanie przekonań i poglądów różnych osób. W końcu nie bez znaczenia jest kto lajkuje posty o tym, że przyszła dobra zmiana, a kto zdjęcie z napisem ANDRZEJ DUPA. Jestem Narcyzem? Nigdy nie twierdziłem że jest inaczej, wręcz przeciwnie: Jestem Narcyzem, ale za to jakim zajebistym. Wbrew temu, co nieco wulgarnie twierdzą niektórzy nie "brandzluję się lajkami". Co ciekawe, ten zarzut usłyszało niezależnie od siebie kilku moich znajomych Lajkożerców. Czyżbyśmy mieli do czynienia z nową, niezależna od płci, wersją psychoanalitycznej zazdrości o penisa? Hm...

Lajki sa jak kalorie. Jedne sa jak te, których dostarczam sobie wraz z tabliczką czekolady zagryzioną paczką ukochanych solonych czipsów i popite dwoma litrami Coli (ot taki energetyczny zestaw nocnego pracusia). Dają energię, ale nie budują nic (może jeśli nie liczyć oponki na brzuchu). Co innego można budować zbierając je pod zdjęciem miski płatków śniadaniowych opatrzonym komentarzem - zbieram się do pracy, albo pod kolejnym selfie z windy? Znam masę lajkożerców (rozmyślnie użyłem małej litery), zalewających Facebookowy Hyde Park, zjęciami kolejnych posiłków, zdjęć z przymierzalni i postami o nikłej wartości artystycznej i wątłym poziomie technicznym.
Są też lajki, które są jak grillowana pierś kurczaka z wolnego chowu, podawana z ryżem curry i warzywami na parze oprószonymi prażonymi płatkami migdałów w towarzystwie świeżo wyciskanego soku z pomarańczy. Bo ktoś właśnie zrealizował marzenie życia i pojechał po rozwojowym szkoleniu na wyprawę do Iranu, albo ktoś założył na fb grupę dla trenerów, gdzie regularnie spotyka się 10 tys osób żeby sobie pomagać, inspirować się wzajemnie, wspierać się i dzielić doświadczeniem. A ktoś inny jeszcze rzucił ciepłą prace na etacie i zaczął z pasją produkować pisane ręcznie, przecudnej urody, filmiki promocyjne. Albo sprowadził do Polski pierwszego robota terapeutycznego, który przebrany za białą fokę pomaga osobom z autyzmem, z chorobą Alzheimera, z mózgowym porażeniem dziecięcym. A ktoś jeszcze inny uczy trenerów robić takie flipy na szkolenia, że musza na nie jeździć z ratownikiem medycznym, bo dech zapiera i trzeba resuscytować :-)

A ja? no cóż - ja właśnie siedzę, spóźniony, nad stroną żeglarskiego projektu szkoleniowego który realizujemy od kilku sezonów i to, co często dodaje mi energii, to lajki tych, co przez fb podglądają moje zmagania ze sobą i materią. I czuję się podłączony do energii tych wszystkich fantastycznych Lajkożerców, którym mam zaszczyt znać, i do których mam ambicje się zaliczać. A jak mnie coś wkurzy, to nie piszę tylko "No żesz kurwa", tylko robię z tego notkę, dbając o to by ktoś się uśmiechnął, a ktoś inny zadumał. Bo podobno umiem pisać. Albo jak ktoś ma problem, na który w mojej głowie świta mi pomysł rozwiązania, to się dzielę. I ten lajk wtedy znaczy - dzięki Stary, to ważne co piszesz.

Tak jestem Lajkożercą - i jestem z tego dumny! Wy też bądźcie drodzy Lajkożercy

PS. Nie musze tego pisać, ale przewrotnie napiszę - jeśli ci się podoba daj lajka.

#lajkożerca, #TTT, #trenertrenerowitrenerem, #renatapisze, #Paro, #kreatorybiznesu, #flipowanie


Miałem wrzucić zdjęcie mojego śniadania i porannej kawy, zamiast tego poczwórne selfie, przepraszam, że nie z windy... :-)