piątek, 30 maja 2014

Przekleństwo Superboatera

Spotkam ostatnio Superbohaterów - całkiem ich sporo - w różnych miejscach w Polsce, na warsztatach, na spotkaniach, na ulicy, czasem przychodzą do psychoterapii... 
Kto wie, może Ty też żyjesz z Superbohaterem pod jednym dachem, a może Sam/Sama nim jesteś...

Po czym poznać Superpohatera? To dość proste - Superbohater ze wszystkim MUSI radzić sobie sam. Żyje w przekonaniu, że nikt nie zrobi tego co jest do zrobienia tak dobrze jak on, że jeśli coś ma być dobrze zrobione to trzeba to zrobić własnymi rękami, że nikt nie jest w stanie pomóc mu z tym, z czym się zmaga. Bierze na siebie kolejne zadania w domu i pracy - bo przecież da radę! Jest w końcu Superboaterem! Nigdy nie mówi "nie", a nawet jeśli ma obawy, to nie przyznaje się do nich, jeszcze ktoś mógłby zwątpić w jego SuperMoce... Superbohater żyje otoczony powszechnym poważaniem i podziwem - tyle robi, ma tyle energii, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, jest niezastąpionym, oddanym przyjacielem, pracownikiem.

Super bohater ma wiele umiejętności. Poza zawodem który wykonuje - niech będzie na przykład hyrdaulikiem, co ja mówię on będzie SuperHydraulikiem - robi więc wszystko co zwykły hydraulik, ale też:
- sam prowadzi sobie księgowość
- piecze ciasta na święta
- pomaga kolegom naprawić samochód
- w wolnych chwilach haftuje serwetki dla cioci Halinki na urodziny
- leczy się domowymi sposobami
- przeprowadza jako wolontariusz staruszki na drugą stronę ruchliwej ulicy, żeby mogły zdążyć na majowe, albo na otwarcie galerii handlowej
- pomaluje mieszkanie
- odrobaczy psa
- pomoże synowi sąsiadki rozwiązać zadanie z fizyki kwantowej
- sam zbuduje sobie stronę internetową
i nawet do głowy mu nie przyjdzie, że ktoś mógłby którąkolwiek z tych rzeczy zrobić za niego i dla niego.

Ok, ale skoro Superbohater ma tyle zalet to dlaczego piszę o przekleństwie? Bo ta moc, jak to zwykle bywa, ma też swoją ciemną stronę, o której milczą podręczniki dla Superbohaterów, a jeśli już wspominają, to raczej małą czcionką, gdzieś między zakończeniem a bibliografią.

Otóż... Superbohater, pod maską (w tej roli doskonale sprawdza się poczucie humoru, błyskotliwa inteligencja, albo bycie duszą towarzystwa) zazwyczaj była dość smutny i nieskończenie samotny. W końcu to jego rola, żeby codziennie ratować świat od czyhających niebezpieczeństw a nie odwrotnie. I nikomu nie żal Superboaterów tak jak nikomu nie żal pięknych kobiet jak pisała Agnieszka Osiecka (też Superbohaterka swoją drogą). Z drugiej strony, skąd inni mieliby wiedzieć, że taki to Bohater może pomocy potrzebować... Przecież zasadą Superbohatera jest NIGDY i NIKOGO i W ŻADNEJ SYTUACJI nie prosić o pomoc. Wiem, wiem - można tu wątpić w niezwykłą inteligencję Superbohatera - bo czemu skądinąd inteligentny człowiek miałby zachowywać się tak głupio? Bo ta zasada jest wpisana w rolę Superbohatera równie mocno jak konieczność noszenia maski, peleryny i majtek zakładanych na obcisły kombinezon - to oczywiste. 
Superbohater poza oczywistymi umiejętnościami i zaletami ma też braki a największym jego brakiem jest brak części mózgu odpowiadającej za pytanie o drogę, proszenie o pomoc i mówienie "nie dam rady". Gdyby tak rozległy deficyt dotyczył umiejętności chodzenia, mówienia w ogóle, albo koordynacji wzrokowo-ruchowej Superbohater dostałby orzeczenie o niepełnosprawności i rentę z ZUSu, niestety na nieumiejętność proszenia o pomoc nie można dostać żadnego orzeczenia i nie przysługuje zasiłek pielęgnacyjny. 

Czy dla Superbohatera więc jest jakaś szansa...??? Jest - powolna i długotrwała rehabilitacja, szkolenie z praktycznego wykorzystania partykuły przeczącej "nie" i nauka na pamięć zdania - Przepraszam, czy może mi Pan/Pani pomóc?
Czasami pomaga myśl, że nie warto być niezastąpionym - jeśli nie można cię zastąpić to nie można Cię awansować.

Pozdrawiam Superbohaterów 

wtorek, 6 maja 2014

O potrzebie i konieczności poszukiwania spokoju...

Nic mnie tak nie uspokaja jak woda. Serio. Rzeka, jezioro, morze, ocean. Zawsze reaguję jednakowo zadumą i nieco dziwnym, nostalgicznym spokojem. Bo nawet kiedy dzieje się bardzo dużo, nie zawsze dobrze, to woda zawsze przynosi mi spokój. Żeglowanie jest dla mnie czymś tak oczywistym jak oddychanie. I mam wrażenie, że robię to od zawsze, chociaż przecież prawda jest zupełnie inna... Jeszcze nie tak dawno nie pływałem wcale.

Znacie to uczucie, kiedy nagle czujecie się w nieznanym miejscu jak u siebie??? Niezwykłe. Ja tak właśnie miałem kiedy pierwszy raz stanąłem na pokładzie. Po chwili niepewności, kiedy łódka przechyliła się przy mocniejszym podmuchu, już wiedziałem - to chcę robić. Będę pływał. Jeszcze tego samego roku zrobiłem patent żeby pływać samodzielnie i zarażać innych. Kilku udało mi się zarazić dość skutecznie.

Teraz kiedy tylko robi się ciepło tęsknym wzrokiem patrzę w stronę jezior. I chociaż jeszcze zimno to już planuję najbliższe wyprawy. Dla przyjemności i zawodowe. No właśnie bo taki był też pomysł i pytanie - czy da się połączyć to co robię zawodowo z pływaniem? Dla trenerów przywykłych do laptopa, prezentacji w PowerPoincie, klimatyzowanej sali szkoleniowej i przerw kawowych dających odetchnąć od pracy i pozwalających pokrzepić się czymś słodkim, to nie do pomyślenia. A jednak. Najpierw trafiłem (przypadkiem) do projektu Lider na Fali, a później zostałem w nim kotrenerem. Później sprawdzałem czy da się uczyć ludzi i jednocześnie z nimi pływać. I co? - oczywiście, że się da. Wymaga to rzecz jasna więcej dyscypliny, organizacji i otwartości, ale ta formuła sprawdza się rewelacyjnie. Bo żeglując można się bardzo wiele nauczyć:
- żeby nie walczyć z wiatrem,
- że najszybsza droga do celu zazwyczaj nie jest linią prostą,
- że współpracując można osiągnąć więcej niż w pojedynkę, a komunikacja to podstawa,
- że nawet jak wiatr wieje w oczy to i tak można osiągnąć co się chce,
- że błędem jest sikanie pod wiatr,
- że jeśli nie wiesz do jakiego portu chcesz dopłynąć to żadne wiatry nie będą pomyśle,
- że sztuką jest pływać nie kiedy mocno wieje, ale właśnie wtedy kiedy wiatru jest jak na lekarstwo,
- że nie ważne skąd wieje wiatr, ważne jak ustawisz żagle.

Poza tym żeglowanie to dla mnie sztuka życia z innymi na małej przestrzeni, myślenie o innych, pomaganie sobie nawzajem kiedy ktoś ma kłopoty. No i oczywiście przy okazji - fizyka, fizyka, i jeszcze raz fizyka - kąty, odbicia, aerodynamika, hydrodynamika i jeszcze kilka innych dynamik. Również dynamika procesu grupowego :-)

Niebawem ruszam na wodę szkolić z kreatywności - na pod żaglami, na lądzie, w knajpach, w bindugach, w portach. Gdzie się da - wierzę, że chętnych nie zabraknie. Do zobaczenia na Mazurach.

W załączeniu jezioro Niegocin, jeszcze leniwe ale zapełni się niebawem...

wtorek, 22 kwietnia 2014

O inspiracjach i kreatywności raz jeszcze, czyli jak powstawały KREATORY BIZNESU

Zaniedbałem się ostatnio w pisaniu, ale już się poprawiam. Czasami tak bywa, że kiedy zabiorę się za jakąś robotę to znikam :-). Nie znaczy to że nie zostaję w kontakcie ze światem i ludźmi, chociaż pewnie z boku tak może to właśnie wyglądać.

Mój znajomy trener nazwał mnie kiedyś "łapaczem ukrytych znaczeń". Bo podobno zwracam uwagę na detale i różne nieoczywistości, to często bardzo przydaje się w pracy i często bardzo przeszkadza w życiu ;-). Powtarzam sobie czasami za doktorem Housem, że "niewiedza to błogosławieństwo". No ale cóż robić jak się ma taką cechę - widzę różne rzeczy i mogę się złościć, albo z nich korzystać. To łapanie dotyczy nie tylko ukrytych znaczeń ale też okazji i możliwości. Tak było z ostatnim projektem czyli z Kreatorami Biznesu (więcej o kreatorach na www.facebook.com/kreatorybiznesu i www.kreatorybznesu.evenea.pl). Najpierw przy okazji łódowego szkolenia z prowokacji i improwizacji spotkałem Marzenę (właścicielkę Get Choice) i wpadliśmy na pomysł, że fajnie byłoby coś zrobić. A że oboje mamy świra na punkcie kreatywności, twórczości i wykorzystywania nieszablonowego podejścia w szkoleniach ten temat wydawał się idealny. I zaczęło się tworzenie...

Zasady kreatywnego myślenia mówią że ilość przechodzi w jakość, że niekompetencja może być też kompetentna, że należy najpierw generować pomysły, a dopiero później zabierać się za ich ocenę. Tak też było najpierw masa pomysłów - mądrych, zabawnych, absurdalnych, niemożliwych, niedorzecznych, genialnych, prostych, merytorycznych, emocjonalnych, życzeniowych i mocno osadzonych w rzeczywistości. I kiedy one już się pojawiły zaczęły się składać, zaczęliśmy je czesać jak len na płótno, wyczesując niepotrzebne śmieci zostawiając cenne włókno na przędzę. Znacie tę energię kiedy pomysły zaczynają do siebie pasować i nagle oczom zebranych ukazuje się obraz. Bardzo to motywujące. Fajny jest ten moment, kiedy z mnóstwa niepoukładanych pomysłów nagle zaczyna układać się ona - Jej Wyskość - CAŁOŚĆ.

Pomysł rósł też oczywiście, bo w pierwszej wersji miało być jedno szkolenie, ale (i tu znowu kłania się umiejętność łapania okazji) pojawiła się niespodziewanie Beata, która wspiera nas w organizacyjnym ogarnianiu tego zamieszania. I z jednego małego szkolenia zrobiło się ich nagle 12... Nikt nie wie do końca jak, ale zrobiło się. Tak więc za chwilę zaczynamy. W połowie maja pierwsze Kreatory w Sopocie. Później aż do końca czerwca w różnych miastach w Polsce.

A co będzie? Będzie zabawnie, twórczo, ale też bardzo, bardzo merytorycznie. Co chcemy pokazać? Jak działa synektywne rozwiązywanie problemów, po co komu aż sześć i to jeszcze myślących kapeluszy, jak w biznesie może przydać się Walt Disney, jak zacząć dzień od kreatywnej rozgrzewki, jak opowiadać historie, których ludzie będą chcieli słuchać, czy można przydatną ale nudną analizę (np. SWOT) wykonać w inny sposób, czy można czas na służbowe spotkanie wykorzystać lepiej i jeszcze dobrze się przy tym bawić... Możliwości są właściwie nieograniczone. Mamy zamiar przy okazji zarażać naszą pasją wszystkich, którzy zechcą zainwestować trochę swojego czasu i pieniędzy po to żeby się rozwijać... No zobaczymy jak to się uda...

wtorek, 1 kwietnia 2014

Jestem rewolucjonistą, czyli rozważania o cenie kawioru...

Jestem pogodnym człowiekiem. Uwielbiam się śmiać, lubię ludzi, na sali szkoleniowej i w życiu staram się być elastyczny, podążam za potrzebami innych. Jest jednak kilka rzeczy, których nie lubię:
- zajmowania dwóch miejsc parkingowych (znam takich co potrafią zająć małym autem dwa miejsca parkingowe, po dwóch stronach słupa - to jest naprawdę mistrzostwo - podziwiam... ale nie lubię),
- nie lubię braku wyobraźni, kiedy ktoś nie myśli jakie mogą być konsekwencje jego działań,
- nie lubię musieć - szukam zawsze powodów żeby chcieć,
- nie lubię owoców morza, bo nie jadam niczego, co patrzy na mnie z talerza, podobnie nie lubię karpia bo uznaję, że nie zjada się przyjaciół, a jeśli wyżej wymieniony najpierw przez tydzień mieszka w mojej wannie i kąpiemy się razem, to uważam to za formę zażyłości.
Najbardziej jednak, zwłaszcza ostatnio, nie lubię kiedy nie szanuje się mojej pracy i jeszcze bardziej kiedy nie szanuje się mojej inteligencji. Wstępuje we mnie wtedy prowokatorsko-mesjańska natura i mam ochotę naprawiać świat... Ot choćby taki przykład. Współpracuję z pewną firmą. Nazwijmy ją na potrzeby tego posta Globalnym Zagłębiem Szkoleń Inc. Zlecenia otrzymuję od Pani Halinka, która zazwyczaj dzwoni, mówi gdzie i co jest do zrobienia, ja tam jadę robię i za czas jakiś dostaję pieniądze. Kiedy zaczynałem współpracę z GZS Inc. umówiliśmy się na stawkę i wszystko było pięknie, projekty się realizowały, Lokalni Koordynatorzy chwalili mnie za efekty, mówili, że będą o mnie walczyć w kolejnym roku, uczestnicy piali z zachwytu. Sielanka. Przestaliśmy nawet na kolejne zlecenia spisywać umowy, bo przecież jesteśmy dżentelmenami, a umowy dżentelmeńskie są bardziej wiążące, niż 150 stronicowa umowa wynajmu powierzchni użytkowej w nowo powstającej w Ostrołęce galerii handlowej (nazwy nie wymieniam bo to byłby product placement, a na to trzeba mieć osobną umowę ;-) ).
W kolejnym roku współpracy okazało się że sytuacja na rynku wymusza cięcia. Firma uznała że powinniśmy wszyscy dostawać jedną stawkę, niższą od tej którą wynegocjowałem. Ale co mi tam - znam sytuację na rynku i wiem co się dzieje, i jakie stawki wygrywają w przetargach, ale nasze projekty są wieloletnie, z zakontraktowanym budżetem na najbliższy rok czy dwa więc przynajmniej mam stałość współpracy. I kolejny rok toczył się podobnie, uczestnicy piali jeszcze bardziej, pisali w ankietach, że było jak w filmie, Lokalni Koordynatorzy jeszcze bardziej mnie chwalili i jeszcze solenniej zapewniali, że będą walczyć o mnie na kolejne lata i po moich warsztatach nigdy już nic nie będzie takie samo...
Aż tu przyszedł taki rok, smutny rok tak widać trzeba, jak śpiewał ktoś kiedyś. Dostałem kolejnego maila że z uwagi na obcięte budżety projektów (sic!) moja stawka zmniejsza się o kolejne 30%. Na moje czoło wstąpiła marsowa bruzda, trochę ze złości, trochę ze zdziwienia - bo nie dalej jak dwa dni wcześniej rozmawiałem z jedną z Lokalnych Koordynatorek właśnie o tym, ze pieniądze zostały jakieś, nawet są oszczędności więc można projekty przedłużać, bo jest z czego. Moje poczucie związku z realnością zachwiało się i postanowiłem sprawdzić czy aby na pewno dobrze pamiętam naszą rozmowę. Zadzwoniłem do Lokalnej Kordynatorki Projektu MegaSzansa, później do koordynatorów kolejnych projektów Przeaktwywny Mieszkaniec, Bezrobotni na Start i Projektu MegaAktwizacji Środowisk Lokalnych Zastępów Puszczańskich. Wszyscy oni zgodnym chórem twierdzili, że żadnych cięć nie było, nie ma i pewnie nie będzie, Instytucja Pośrednicząca Drugiego Stopnia zachęca ich do zwiększania działań i przedłużania projektów bo kasa zostaje i Bruksela już ostrzy sobie żeby na zwroty, a partie opozycyjne już robią spoty reklamowe na temat marnotrawienia pieniędzy danych nam przez niejaką Unię E.
Opadły mi ręce i pomyślałem, że powinienem odpisać np. tak:

Dzień dobry ;-)

Pani Halinko, Pani mail zainspirował mnie do twórczych poszukiwań, ale też zasmucił w dwóch momentach, ale potem o tym. Nie wiem jak go rozumieć - potrzebuję kilku wyjaśnień bo mam całą masę pomysłów.
Pomysł pierwszy: To jest mail zaproszenie do negocjacji - Pani Lokalna Koordynatorka powiedziała, że będzie o mnie walczyć w tym roku - GZS Inc. wystraszył się, że zażądam za warsztaty w Pobliskiej Miejscowości więcej niż kosztuje cały projekt i postanowił wyprzedzająco zmniejszyć stawkę. Będziemy mogli teraz małymi krokami dojść do zeszłorocznej stawki pozostając w poczuciu, że udało się nam zrobić dobry interes. Ja bo wynegocjowałem warunki korzystniejsze od wyjściowych, GZS Inc. bo nie będzie musiał dokładać ro reszty zajęć ze swojej kasy ;-)
Pomysł drugi: Ten mail to ultimatum - bierzesz, a jak nie to na rynku jest masa trenerów którzy zrobią to taniej. To byłoby całkiem uczciwe postawienie sprawy, bo wiem jaki jest rynek i jak stawki lecą na łeb na szyję bo rynek zalany jest masą osób, które skończywszy "maturę i kursy niektóre”, jak mawia doktórka z którą współpracuję, mieniąc się trenerami robią warsztaty nawet za 28 zł brutto. Jeśli tak polecam Podkarpacie - tam takich trenerów jest masa - wiem bo przegrywam z nimi przetargi ;-)
Ale w mailu nie było mowy o tanich trenerach tylko o obciętych budżetach więc - Pomysł trzeci: To jest mail testowy sprawdzający moją wiedzę na temat realizacji projektów i pamięć o projektach realizowanych. Więc jak mniemam prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć - tak, pamiętam, że projekty które realizujemy są trzyletnie; tak wiem, że stawki zostały w nich zakontraktowane już dwa lata temu w momencie podpisywania umowy z Instytucją Pośredniczącą Drugiego Stopnia; tak wiem, że stawki w projektach wieloletnich uwzględniają podwyżki dla personelu i inflację.
(to był pierwszy moment kiedy mail od Pani mnie zasmucił, bo poczułem jakby ktoś nie wierzy w moją wiedzę i inteligencję)
Pomysł czwarty: GZS Inc. zachęca mnie do zmiany profilu. Do tej pory dbałem o to żeby to co robię było na najwyższym poziomie. Taki kawior wśród szkoleń. I on kosztował jak kawior. Kawior z uwagi na sytuację rynkową staniał w ubiegłym roku o 12,5% w porównaniu do stawek za jakie sprzedawałem go w pierwszym roku współpracy, ale nie zmienił jakości, bo to dalej ten sam kawior ze zniżką dla stałego klienta. Kawior był zawsze bardzo wysoko oceniany przez konsumentów. 

Teraz mogę, jak rozumiem, albo sprzedać kawior w cenie kiełbasy podwawelskiej, albo za cenę podwawelskiej sprzedawać podwawelską. Z uwagi na koszty nie mogę pozwolić sobie na sprzedawanie kawioru w cenie podwawelskiej. Mogę rozważać dostarczenie kiełbasy, która w ocenach jakości dostanie już nie średnią bliską 5 tylko np. około 3,27. Będzie to mnie mniej wysiłku kosztowało więc jakoś tam wyjdę na swoje. Tylko że jak się na rynku dowiedzą, że kiełbasę sprzedaję spod lady to mi rating ogólny spadnie i wszyscy będą chcieli kiełbasę i przestanę być wiarygodny jako doświadczony sprzedawca kawioru.
(to był drugi moment kiedy zrobiło mi się smutno, bo poczułem że teraz ktoś mojej pracy nie docenia)
Pani Halinko, kurczę, ja nie wiem czy chcę kiełbasę sprzedawać, bo nie bardzo ją lubię, a jej zapach przesiąka ubranie i to się trudno spiera. Nich mi Pani da czas żeby się zastanowić co z moją karierą w branży spożywczej.
A najlepiej niech mi Pani powie o co tu chodzi tak naprawdę...


Tu powinny nastąpić poważania i podpis...

I co? powinienem kiełbasę sprzedawać, czy kawior, czy coś jeszcze innego. Nie naprawię świata, wiem to, mogę spróbować zrobić tak, żebym działał w zgodzie ze sobą i nie dawać się wykorzystywać. Różne pomysły chodzą mi po głowie.
Dam sobie czasu trochę, projekty się piszą, przetargi trwają...

ciąg dalszy (pewnie) nastąpi...



poniedziałek, 31 marca 2014

Kto chce - szuka sposobu, kto nie chce - szuka wymówki

Poniedziałek - idealny dzień żeby napisać kilka słów o motywacji. Po weekendzie trudniej zebrać się do zajęć, nie chce się do pracy wychodzić, a nowe zadania wydają się ponad siły. Skąd brać motywację?
Pierwsze pytanie to CO CHCĘ ZROBIĆ? Starożytni mawiali, że jeśli nie wiesz do jakiego portu chcesz dopłynąć żadne wiatry nie będą pomyślne. Coś w tym jest bo jak się motywować, jeśli na razie nie wiesz, co w ogóle chcesz robić? Jak planować zadania, jak wyznaczać cele, jak cieszyć się potencjalnymi korzyściami? Jeśli ktoś mówi, że strasznie chciałby COŚ zrobić, ale nie wie jak, albo nie ma motywacji, to rzeczywiście ma problem. Tyle że nie z motywacją, a z wyznaczaniem sobie celów. W starej już dość polskiej komedii - Chłopaki nie płaczą - jest jedn scena którą uwielbiam. Nie mam jakieś szczególnej atencji dla polskich komedii, no może poza Bareją, który jest nieśmiertelny (i niestety ciągle aktualny), ale tę scenę uwielbiam bo jest doskonałym pomysłem na życie. Ale do rzeczy - w tej scenie młody człowiek o ksywie Laska mówi coś, co jest dla mnie nieustającą inspiracją: Bo w życiu trzeba zadać sobie jedno, zajebiście ważne pytanie - co chcę w życiu robić, a potem to robić.  Tak proste, że aż genialne. Pomijam fakt, że Laska lubił palić jointy, bo to może nie jest najlepszy pomysł na życie, ale co do zasady - zgadzam się w 100%.

A kiedy już odpowiedz sobie na pytanie Laski, to zadaj sobie drugie ważne pytanie - Dlaczego? Dlaczego chcę to robić? Nie ma chyba nic bardziej demotywującego niż poczucie bezcelowości tego co robimy. Zużywamy w końcu własną energię, siły, zasoby i po co? No właśnie dlaczego to robimy?  A motywacje mogą być różne, pieniądze, sława, uznanie innych, normy, oczekiwania innych. I tu pojawia się kolejna ważna kwestia. Nie wystarczy pytania dlaczego zadać sobie raz. Dlaczego? bo zazwyczaj motywacja ma strukturę piętrową, jak podziemne schrony pod białym domem. Na powierzchni jest jedno piętro, pod spotem kolejne, kolejne i jeszcze kolejne. W wielu przypadkach na  górnych piętrach znajdziemy jednego z głównych wrogów motywacji: muszę. Dlaczego idę do pracy? - Bo muszę. Fantastyczna motywacja, bo przecież tak uwielbiamy jak musimy coś zrobić - to naprawdę dodaję nam skrzydeł bardziej niż cysterna RedBulla wypita z rana ;-). Jeśli powody nie są Twoje, wewnętrzne i ważne, zapomnij o motywacji. Serio, lepiej zostań w łóżku. Przynajmniej się wyśpisz, a zaburzony rytm dobowy nie zwiększy ryzyka zawału serca o 10%. Ale, gdyby tak pogrzebać dalej i zadać sobie kolejne pytania dlaczego to może znajdzie się tam coś co jednaj JEST motywujące.
Idę do pracy - bo muszę?
Dlaczego muszę? - bo mam umowę?
Dlaczego mam umowę? - bo muszę zarabiać pieniądze?
Dlaczego muszę zarabiać? - Bo potrzebuje pieniędzy? (o już jest nieźle po się pojawia POTRZEBA)
Dlaczego potrzebuję pieniędzy? - Bo chcę mieć na... i tutaj można by się zatrzymać bo jest już coś co motywacją być może. Idę do pracy bo chce mieć pieniądze na... i tu pojawią się pewnie różne ważne potrzeby, które zaspokajamy za pomocą pieniędzy.
Można oczywiście ciągnąć te pytania głębiej i głębiej, aż dojdziecie do takiego momentu kiedy powiedzie sobie - tak dla tego warto wstać rano i iść do pracy. Chcę to zrobić.

Zachęcam do zadawania sobie tych pytać codziennie CO chcę zrobić i DLACZEGO? Może to zmniejszy kłopoty z tzw. motywacją.

Dlaczego piszę tego bloga? Bo lubię ;-)

Miłego dnia.

niedziela, 30 marca 2014

Być jak MacGyver, czyli czy kreatywności można się nauczyć?

Patrzycie czasem z zazdrością na ludzi, którzy sypią pomysłami jak z rękawa, na każdą sytuację mają zawsze zaskakującą i oryginalną odpowiedź czy puentę? Którzy są kreatywni??? Też byście tak chcieli? Ej, no to co Was powstrzymuje? Wy tacy nie jesteście? Hm... Nie potraficie tak? Hmmm.... Tego nie można się nauczyć, z tym trzeba się urodzić... A gdybym powiedział że to nie prawda...?
Ok, to porządkujmy fakty - czym jest ta cała kreatywność - to umiejętność, odnajdywania nieoczywistych powiązań, umiejętność korzystania z tego co już mamy w nieszablonowy sposób, to dostępność rozwiązań, z których nie korzystamy na co dzień, to elastyczność, to szybkość, to nieograniczone możliwości tworzenia nowego, to umiejętność inspirowania się innymi.

Czy tego można się nauczyć? Zaraz, zaraz czy aby na pewno musicie się tego uczyć? Kreatywność jest w Was, wystarczy ją tylko odkopać, trochę odkurzyć. Jak tom Baśni Braci Grimm, które czytaliście w dzieciństwie, a później wylądowały na strychu, obok na wpół skończonego modelu samolotu, ubrań, które wyszły z mody, ale jeszcze mogą się kiedyś przydać i baterii od umywalki, która leży tam bo przyda się w altance na działce, jak tyko ona powstanie. Nie wmówicie mi, ze nie ma w Was kreatywności - JEST. Dowód? Proszę bardzo - przygotowany naprędce krótki tekst na obecność kreatywności w organizmie.

Czy kiedykolwiek (np. w dzieciństwie)
- zdarzyło Ci się narysować coś na ścianie kredkami Bambino, wzbudzając przy tym niezadowolenie rodziców?
- używałeś samodzielnie stworzonych wyrazów na określenie rzeczy, zjawisk i osób, które miały już swoje utarte od wieków zwyczajowe nazwy
- używałeś przedmiotów niezgodnie z ich przeznaczeniem - np. ślubne pantofle, wykorzystane jako blokada samozamykających się drzwi, reklamówka jako ochraniacz zapobiegający zmoczeniu butów, lub fryzury prosto od kreatora fryzur czy
- sprawdzałeś ile ziaren fasoli zmieści się w nosie, lub innym otworze ciała?
- zamieniłeś koc po babci, i poduszki z kanapy w zamek, statek kosmiczny, lub fortecę?
- strzelałeś z karabiny zrobionego z patyka?
- pracowałeś w sklepie, w którym sprzedawane były stare fiolki po lekach, pudełka po kremach i babki z piasku, a oficjalnym środkiem płatniczym były liście zerwane z żywopłotu sąsiada?
- przeprowadziłeś przeszczep serca pluszowego misia, nie zważając , że rodzice twierdzili, że ma w środku jedynie trociny?
- usprawiedliwiłeś spóźnienie na pierwszą lekcję tym, że winda, która jechałeś z II piętra zepsuła się i musiałeś czekać aż konserwator wezwie strażaków z ciężkim sprzętem żeby Cię uwolnili?
- sprawdzałeś ile pasty do zębów mieści się w tubie i okazało się że od drzwi balkonowych aż po kanapę w dużym pokoju?
- otwierałeś butelkę wina za pomocą: noża kuchennego/śrubokręta/buta/miecza samurajskiego/haka od kompletu szafek z IKEA?

Jeśli choćby na jedno z powyższych pytań odpowiedziałeś twierdząco mam dobrą wiadomość - JESTEŚ KREATYWNY.

Kreatywność to nasza naturalna cecha - jako dzieci mamy masę kreatywnych pomysłów, możliwości, działamy spontanicznie, nic nas nie ogranicza. No tak, później dorastamy, obrastamy schematami, zasadami, regułami i regulaminami i to trochę nas ogranicza.
Twórczość to taki zwierz, którego trzeba karmić, tresować, dopieszczać. Daje się doskonale trenować. Treningi twórczości opierają się o spontaniczność, zabawę, odrzucenie reguł, wzajemne inspirowanie się i motywowanie, do ciągłego poszukiwania nowych i nowych rozwiązań. Od Ciebie zależy, czy pozwolisz się wcisnąć w schematy, jak w zawodowy uniform.

Niebawem o kreatywności więcej, niebawem nowe projekty, już tego lata zrobimy kreatywną inwazję... Będziecie jak MacGyver - para sznurowadeł, puszka po Coli light, ser pleśniowy, podręcznik do biochemii i już - helikopter gotowy :-)





piątek, 21 marca 2014

Złość - moja miłość...

Przychodzisz do mnie z siekierą znaczy, że nie jestem Ci obojętny...

Zastanawialiście się czasem czemu lubimy się złościć? Wiem, wiem za chwilę pojawią się oburzone głosy, że przecież nikt nie lubi się złościć, że złość jest niedobra, niefajna, brzydka, że jest niszcząca, nie nie przynosi nic dobrego... itp... itd... No cóż pewnie bywa, ale... Czy nie zdarzyło się Wam nigdy poczuć tę moc kiedy nagle ogarnia Was złość i nagle macie tyle energii, że można ją wykorzystać jako napęd łodzi podwodnej zamiast, równie niebezpiecznego skądinąd, uranu. Nie czuliście tego dreszczyku, kiedy w kłótni nagle udaje się Wam wiązać z pozoru odległe od siebie fakty i wydarzenia, które nagle w magiczno-kreatywny sposób łączą się w całość, aby udowodnić Waszą tezę. Naprawdę nigdy nie pomyśleliście - jeszcze wam pokażę i zabraliście się do prac, które odkładane były miesiącami i nagle okazało się, że można zrobić je w jedno popołudnie...?

Złość to siła! Energia 10. Kreatywność 10. Motywacja 10.

Bywa niszcząca, to prawda, lubi przechodzić w stan chroniczny (kiedy reagujemy złością przy każdej możliwej okazji),  ale dodaje energii, wzmacnia, motywuje, usprawnia nasze działania i jest niewiarygodnie uwodząca. Bo złość po prostu informuje, że w relacji Ja- Świat, dzieje się coś niedobrego i daje energię żeby to zmieniać. Czemu z niej nie korzystamy??? Bo po pierwsze złość ma najczarniejszy PR ze wszystkich dostępnych emocji - od najmłodszych lat słuchamy, że szkodzi piękności, poza tym grzeczne dzieci się nie złoszczą, a jak się złoszczą to pójdą do piekła, a co najmniej do swojego pokoju - żeby przemyśleć swoje zachowanie. Tymczasem nawet Jezus się złościł. Tak - pamiętacie jak wypędzał kupców ze Świątyni? Jak krzyczał? Jak wywracał stoły? Jak wymachiwał biczem? Skąd ten spokojny, skromy, kochający bliźnich człowiek miał tyle siły, odwagi? Złość to siła!

Oczywiście jak każda moc wymaga ujarzmienia. Ludzie czerpią energię z atomu, z wiatru, z morskich fal, z pędu rzek. Każda z tych mocy ma swoją ciemną stronę - bomba, huragany, tsunami, powodzie. Ale ujarzmione służą dobre sprawie. 

Zabieram się za pisanie warsztatu dla tych wszystkich, którzy złości się boją, nie umieją z niej korzystać, albo pozwalają by za bardzo nimi zawładnęła. Dla tych którzy złoszczą się chronicznie i dla tych, którzy chowają swoją złość głęboko i pozwalają by buzowała w nich jak skondensowane mleko gotowane na masę krówkową - później chwila nieuwagi i wybuch.
Będziemy uczyć się złości słuchać, sprawdzać co nam podpowiada, korzystać z jej energii.
Szczegóły niebawem.



środa, 19 marca 2014

Psychodrama w Ostrołęce - free sample ;-)

Zapraszam na BEZPŁATNY warsztat dotyczący pracy psychodramą z młodzieżą. Dla nauczycieli, wychowawców, pedagogów, psychologów i wszystkich tych co z młodzieżą pracują i szukają nowej metody. Ale też dla tych, którzy chcieliby poznać trochę pschodramę, albo dowiedzieć się czegoś nowego o sobie.

Dlaczego psychodrama? Dlaczego bezpłatny?? Dlaczego w Ostrołęce???

Zacznę od trzeciego pytania. Mieszkam tu i pracuję już kilkanaście lat. Sam szkoliłem się zazwyczaj gdzieś w Polsce. A chciałbym pokazać, że nie trzeba jechać do stolicy, albo dalej żeby nauczyć się czegoś nowego, wartościowego i coś fajnego zrobić dla siebie. Mam nadzieję, że to początek wielu wartościowych działań jakie pojawią się w tym mieście. Jestem trochę wywrotowcem, trochę rewolucjonistą :-)

Dlaczego bezpłatny - potraktujcie to jak bezpłatną próbkę. Pracując w wielu miejscach często słyszałem dużo dobrych rzeczy na swój temat i temat tego jak pracuję z grupami, ale jak mówi Pismo - nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Zapisując się na warsztat nic nie tracisz, nic nie ryzykujesz poza własnym czasem. Ale mam nadzieję, że jak ja, zakochasz się w psychodramie i będziesz chcieć więcej ;-) Na to liczę, a właściwie jestem prawie pewien...

Dlaczego psychodrama? Bo niewiele jest technik, które dają takie możliwości, rozwoju, doświadczania, przeżywania. Kiedy spotkałem się z psychodramą po raz pierwszy to miało być małżeństwo z rozsądku - przygotowując się do uzyskania certyfikatu psychoterapeuty miałem obowiązek odbyć 250 godzin własnej terapii. Pomyślałem psychodrama - to wyjdzie całkiem tanio, przy okazji nauczę się może czegoś nowego. Dwa w jednym. Przyjemne z pożytecznym. Bardzo szybko okazało się że wątek "zaliczenia" własnej terapii zszedł na plan dalszy, a na pierwszy plan wysunął się własny rozwój i czerpanie z techniki pełnymi garściami. Zakochałem się bez pamięci. A kiedy zacząłem wykorzystywać, najpierw nieśmiało małe kawałki, później większe i większe w mojej pracy za każdym razem myślałem WOW - TO DZIAŁA!!!

Mam nadzieję zarazić miłością do psychodramy wiele osób. Pierwsza szansa to 12 kwietnia 2014 - Warsztat z psychodramy w pracy z młodzieżą, Ostrołęka, Polska. Szczegóły niebawem na www.prcomitis.pl

Zapraszam :-)

poniedziałek, 17 marca 2014

Pierwszy projekt pod nową nazwą

Telefon zadzwonił dziś z dobrymi wieściami. Sympatyczna Pani Kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Świętajnie (tym koło Olecka) zadzwoniła z informacją, że zainspirowała ją moja oferta i chciałaby mnie zaprosić do realizacji warsztatów kompetencji społecznych dla uczestników projektu "Przez wiedzę do sukcesu–aktywizacja społeczności lokalnej w Gminie Świętajno".

To będzie pierwszy projekt realizowany pod nową marką - to się nazywa odpowiedzialność :-)

sobota, 15 marca 2014

Dzień dobry....

Dzień dobry Czytelniku, dzień dobry Czytelniczko!

Po raz kolejny przymierzam się do pisania bloga, tym razem nieco innego niż poprzednio. Tym razem do zawodowo-firmowego bloga. 
Po co? Po pierwsze żeby dać upust swojej potrzebie pisania, komunikowania się, opowiadania, dzielenia się i inspirowania...
Po drugie żeby stworzyć sobie platformę kontaktu z tymi, których spotkałem na swojej drodze zawodowej na szkoleniach i warsztatach które prowadziłem, na tych których sam byłem uczestnikiem. 
Po trzecie aby informować o tym co się dzieje w Pracowni...

Co to jest Comitis? - pytanie należałoby raczej sformułować - Kto to jest? - Comitis z łaciny oznacza towarzysza. Pracownia ma towarzyszyć (w rozwoju rzecz jasna). Kiedy szukałem nowej nazwy (pracowania od 2005 do końca 2013 roku nazywała się po prostu Gabinet Psychologiczny) zastanawiałem się na czym tak naprawdę polega moja praca. Siedzę (chociaż to pewnie nie najlepsze słowo bo jeśli ktoś widział jak pracuję, zwłaszcza na warsztatach wie że prawie nie siedzę) w gabinecie, albo na szali szkoleniowej, albo na łódce, albo w jeszcze innych okolicznościach i pomagam ludziom się zmieniać. Nie wyręczam ich, nie udzielam rad, nie robię nic za nich - przyglądam się, komentuję, pozwalam im znaleźć własną drogę i własne rozwiązania. Towarzyszę im. Stąd wzięła się nazwa.

Jeśli tyko zechcesz, to również Tobie chętnie będę towarzyszyć. 

Idzie wiosna, zaczynamy - rodzą się pomysły, piszą się projekty, rozsyłają się oferty - zobaczymy co się urodzi w najbliższym czasie. Jeśli będziesz tu zaglądać na pewno będziesz na bieżąco - staniesz się moim i Pracowni Towarzyszem. Może czytając zapragniesz spotkać się gdzieś w realnym świecie.

Zapraszam

Kurcze, gdzie moje maniery - nie przedstawiłem się - nazywam się Paweł Łaszkiewicz jestem psychologiem, psychoterapeutą i trenerem. 

Więcej informacji o mnie i o Pracowni Rozwoju Comitis na stronie www.prcomitis.pl